Cześć i czołem,
zapraszam do lektury trzeciej części Warmachine z punktu widzenia nooba. Pomysł na napisanie tego tekstu pojawił się w mojej głowie wczoraj po poniedziałkowych i wtorkowych zmaganiach w Maszynkę w szczecińskim sklepie Wrota. Przypominam czytającym, że graczem jestem początkującym w grach figurkowych ogólnie rzecz ujmując, stąd część tych przemyśleń może wydawać się banalna, ale może i zabierze Was na wycieczkę do roku 19793 kiedy to zapewne zaczynaliście? ;-) Anyway, miłej lektury.
W poniedziałek mój Cygnar walczył z Protectorate of Menoth. Dla niezorientowanych w dzikim uproszczeniu powiem, że jak Cygnar jest frakcją, która jest "tymi dobrymi" i lubi elektryczność, tak Menoth to banda palących wszystko co stoi na ich drodze i się z nimi nie zgadza fanatyków religijnych. Powtarzam jest to dzikie uproszczenie. Słowem, frakcja ta ma dużo wspólnego z podpalaniem wrogich jednostek, jacków itp., które na taki rodzaj obrażeń nie mają odporności. Jest to efekt ciągły, więc, żeby się ugasić trzeba rzucić odpowiednią ilość oczek na kostkach, bo inaczej wchodzą z odpowiednim powerem obrażenia co powiem z doświadczenia boli. Czego nauczyła mnie poniedziałkowa gra przeciwko koledze Martiniemu? Ano ot choćby tego, że piechota powinna jednak stać w pewnym oddaleniu od siebie dla własnego bezpieczeństwa. Zmniejsza to możliwość podpalenia jej atakiem obszarowym i mimo wszystko broni przed tzw. sprayem. Problem jest taki, że trzeba mieć miejsce, żeby się tak ładnie rozstawić. Martini jednak dobrym nauczycielem jest i podpowiedział mi kilka rzeczy, a właściwie przekształcił grę w pewne szkolenie, gdzie ja mówiłem co planuję, a on pokazywał mi co jednak można zrobić inaczej (mówiąc delikatnie). Bez wazeliny powiem, że każdemu życzę takiego nauczyciela. Gdyby grał na poważnie, pewnie skończylibyśmy bardzo szybko, za szybko. Poza tym brutalnie dowiedziałem się, że ta gra to jednak bardzo, ale to bardzo opiera się na współpracy między poszczególnymi modelami, czyli tzw. synergiach. Jest to bardzo fajne, zmusza do myślenia. Swoich początkujących kolegów ostrzegam, załapać może to być na początku trudno, ale z każdą grą uczymy się czegoś nowego.A takie oto zdjęcie z poniedziałkowej gry.
Nasi są niebiescy ;-) |
Druga gra miała miejsce wczoraj w tym samym miejscu. Grałem przeciwko Trollbloods, a więc frakcji z bratniej dla Warmachine gry jaką jest Hordes. Dla niewtajemniczonych zastanawiających się czy wejść w Hordes czy w Warmachine, bo więcej ludzi gra w to lub tamto. Nie ma problemu, obie gry są kompatybilne i stąd też określenie Warmahordes. ;-) Tak czy siak, granie przeciwko Trollom jest dla mnie jako początkującego łatwiejsze niż przeciwko Menothowi. Grę przegrałem tak czy siak. Na scenariusz. Na wykończenie przeciwnika materiału raczej nie byłoby szans. Moja rozpiska na chwilę obecną ma małą siłę przebicia. O ile trafić jest łatwo, to zadać konkretne obrażenia warbeastom już gorzej, no chyba że ciężkimi jackami, ale i to może stanowić problem. Wynika to z tego, że te trolle są po prostu gruboskórne w dosłownym znaczeniu tego słowa. Przy pancerzach ala 21 i moich obecnych średnich statystykach zazwyczaj rzucam na -7/-8. Przy dwóch kostkach bez boostu (czyli 1 dodatkowej kości) to słabo wychodzi. Przy trzech wygląda lepiej. Przy 30+ kółeczkach do skreślenia można się pomęczyć. Ale ale, powie stary wyjadacz, są ataki kombinowane, szarże, knock downy itd. Tak są i pomagają odpowiem, trzeba je tylko umiejętnie stosować, co noobom nie zawsze wychodzi. ;-) Nauczka z tej gry była taka, że trzeba iść na strefy, żeby zdobywać punkty. Ja poszedłem powalczyć właściwie tylko o swoją i przez to przeciwnik zdominował tą bliżej siebie. Po drugie, źle rozstawiłem swoje jednostki. Wszystkie jacki oprócz jednego znalazły się po jednej stronie pola bitwy. Po trzecie wybrałem sobie złą stronę odnośnie ustawienia terenu na mapie, a więc Martini mówiąc dzień wcześniej, że to może zadecydować o zwycięstwie miał w pełni rację. Na przyszłość patrzeć trzeba czy mam armię, która pokona ten las stojący na drodze do strefy szybko bo ma pathfindera, czy ugrzęźnie, bo go nie ma, albo czy ten domek będzie mi przeszkadzał czy raczej pomagał itp. itd. Dodatkowo w związku z tym silnym pancerzem muszę skołować sobie jacka o miłej nazwie Hunter. Ma działko co sobie z takim pancerzem radzi. Niestety nie mam zdjęcia z gry. Za bardzo byłem pochłonięty rozgrywką. I to tyle.
Jeśli ktoś przegapił, a chce nadrobić wcześniejsze wpisy z tej "serii" to zapraszam:
Komentarze
Prześlij komentarz